Film "Mother"
Cześć!
Jesteśmy Ona i On, będziemy recenzować filmy świeżo po premierach
kinowych naszym amatorskim okiem, inaczej niż inni, bo z perspektywy kobiety i
mężczyzny – z przymrużeniem oka.
Czy znajdziemy w naszych opiniach zauważalne różnice?
Zapraszamy!
Uwaga! Recenzja jest czystym spoilerem:)
On:
Wchodząc do sali kinowej nie miałem absolutnego pojęcia co może
przynieść film „Mother”, opisy nie mówiły nic konkretnego nt. fabuły, miejsca
akcji czy chociażby motywu przewodniego. Spodziewać się mogłem jedynie
niewiadomego.
Po całym seansie miałem mieszane uczucia i ciężko było mi
zinterpretować przedstawiony tam wątek główny. Całość akcji jest dość powolna
przez co możemy analizować film krok po kroku. Znajdujemy się na kompletnym
pustkowiu, gdzie znajduję się dość pokaźny dom, w którym mieszkają główni
bohaterowie: Lawrence i jej mąż, który jest artystą, pisarzem. Ona jako
kochająca żona stara się stworzyć swój raj dla siebie i męża i poświęca temu
większość swojego czasu. On natomiast skupia się na pisaniu wierszy, lecz
właśnie nie do końca. Bohater znajduję się w czasie, gdzie brak mu
jakiejkolwiek motywacji, chęci a co najważniejsze inspiracji.
Właśnie od tego momentu, gdy poznajemy bohaterów filmu zaczynają
dziać się losowe sytuacje, które wpływają na Lawrence i jej męża. Dociera do
nich pewien mężczyzna, który okazuje się, że jest lekarzem a zarazem wielkim
fanem pisarza. Dają bardzo do zrozumienia, że to nie tylko zainteresowanie
osobą pisarza, ale także fanatyzm.
W ciągu trwania fabuły docierają do nas kolejne osoby, tym razem
żona i synowie lekarza. Wprowadzają się do domu. Synowie natomiast są w
niezgodzie o testament swojego ojca i tutaj ginie jeden z chłopaków. Wprowadza
to żałobną atmosferę u każdego z bohaterów, czuć tutaj zrozumienie, cierpienie
czy chociażby wyrozumiałość w tych ciężkich chwilach. Bohaterowie chcą okazać
miłosierdzie i dzielą się swoim domem z przyjezdnymi. Co wprowadza
niezadowolenie u Lawrence, bo zachowują się jakby byli w swoim własnym domu.
Akcja zaczęła się rozkręcać gdy główna bohaterka zaszła w ciąże ze
swym mężem, co było głównym źródłem jego inspiracji i napisania wiersza o ich
odmienionym życiu. Pisarz zaczyna sprzedawać swoje dzieła i zbierać coraz
większą rzeszę fanów co staje się gwoździem do trumny. Od tego czasu wszystko
wywraca się do góry nogami. Poprzez sławę i chęć osiągnięcia więcej, mąż naraża
swoją żonę na brutalne zachowania swoich fanów. Dochodzi do morderstw, grabieży
i fanatyzmu nt. samego autora wiersza.
Lawrence stara się opanować to wszystko, ale wymyka się to z jej
rąk i stara się znaleźć schronienie wraz z mężem. Dochodzi do narodzin ich
dziecka, które były dokonane w zamkniętym pokoju, odizolowanym od reszty tłumu.
Fanatycy chcieli koniecznie zobaczyć potomka i tam się stało, lecz niestety ich
zapędy, a dokładnie samego lekarza sprawiły, że uśmiercił dziecko na oczach
ludu.
Bohaterka przeżyła swój wewnętrzny kryzys i chciała skazać
wszystkich na cierpienie zapalając cysternę z benzyną, co skutkuje śmiercią
wszystkich osób.
W moim odczuciu, reżyser chciał poruszyć dość istotny wątek
wypalenia zawodowego, artystycznego. Pokazał jak można szukać inspiracji, lecz
nie można wszystkiego stawiać na jedną szalę sławy.
Krucha jest granica między rozsądkiem a pychą i tak właśnie się
stało. Bardzo trudno ocenić produkcję pod względem akcji, bo wszystko działo
się w jednym miejscu. Był to bardziej zamysł ukazania jednej kwestii z jaką
stykają się ludzie tworzący wielkie dzieła i jak szybko mogą upaść.
Gra aktorów była żyła, podeszli solidnie do tematu a przemiana
głównej bohaterki została ukazana na każdym kroku, gdy ktoś niszczył jej „raj”.
Oceniam film na dobry dla ludzi, którzy szukają czegoś innego od
dzisiejszego kina.
Ona:
Film „Mother”
Darrena Aronofsky'ego jest jednym słowem dziwny. Szukając wzmianki w Internecie na temat tego
filmu, ciężko cokolwiek sensownego znaleźć. W opisie kinowym czy też na
filwebie jest może zaledwie jedno zdanie. Z jednej strony zaciekawiło mnie to,
z drugiej nie byłam pewna czy to dobry pomysł, żeby iść do kina.
Na początku
zapowiadało się dobrze, lubię motyw ludzi, rodziny w wielkim domu – kto
normalny mieszka we dwójkę na tak wielkiej przestrzeni!? Dla mnie to już jest
straszne. Ale tu nie chodziło o jakieś duchy, zjawy czy inne postacie zza
grobu. Ten dom miał swoją historię – to był dom głównego bohatera Javiera
Bardem, który spłonął w niewyjaśnionym pożarze (ta kwestia wyjaśnia się na
samym końcu). Jego partnerka życiowa (Jennifer Lawrence) pragnie z całego serce
odbudować spalony dom poety, swojego męża.
Jak się okazuje cały film jest bardzo poplątany, wątki filmu w
pewnym momencie na tyle się mieszają i nie pasują do siebie, że do teraz
zastanawiam się o co chodziło z tymi ukrytymi drzwiami w piwnicy albo z tą
nieznikającą plamą krwi…? Ewidentnie fikcja i fantazja reżysera miesza się
tutaj z rzeczywistą prawdą.
Całą tą dziwną sytuację obserwować można
oczami Matki tego domu (Lawrence), jest wiele zbliżeń na twarz i kamera skupia
się głównie na niej. Wyraziste są też dźwięki w filmie, chwilami nieco męczące
– typu ciamkanie, szuranie itp.
Przechodząc do głównego wątku tego filmu,
czyli hmm…no właśnie. Myślę, że chodzi tu o trudny los bycia twórcą, poetą.
Ukazany jest na filmie jego ból i niemoc w osiągnięciu celu, jego wahania
nastroju. Przy jego boku jest cierpliwa Lawrence i robi wszystko by On w końcu
się „odblokował”. Jak się okazało Jego wybitny wiersz powstał dzięki
nieznajomemu gościowi, do którego dołączyła żona, a następnie dwóch synów,
którzy zrobili wielką kłótnie rodzinną o testament umierającego ojca – fana
Bardema. Mężczyzna pozwolił mu zamieszkać w swoim domu nie pytając o zdanie
swojej ukochanej.
Kobieta była zła, bo jak później się okazało żona nieznanego
gościa była nadgorliwa i zbyt dociekliwie chciała wiedzieć dlaczego nie ma
dzieci z dużo starszym mężczyzną. Gdy do domu weszli synowie obcego małżeństwa
zrobiło się niebezpiecznie. Jeden z chłopców w bójce stracił życie. Z tej
okazji zorganizowano huczną stypę – znów sami obcy ludzie w domu, którzy
kompletnie nie słuchali poleceń gospodyni, matki domu. Potem działy się
naprawdę dziwne rzeczy. Gdy Bardem wysłała swój wiersz do redakcji i go
opublikowano, wokół domu, na pustkowiu zaczęły się zbierać grupy miłośników wielkiego
wiersza. Mężczyzna rozdawał autografy i robił sobie z nimi wspólne zdjęcia.
Lawrence się to nie podobało, była w tamtym momencie w zaawansowanej ciąży.
Chciała spędzać czas tylko ze swoim mężem.
Nagle Ci wszyscy ludzie zaczęli wchodzić do domu, zrobiło się duże
zamieszanie, zaczęli okradać i niszczyć doszczętnie dom. Przyjechała policja,
próbowała siłami zbrojnymi powstrzymać tłumy. Wybuchła wojna. Wielcy fani
Bardema wzięli wszystkie słowa wiersza dosłownie. W tym samym momencie kobieta
zaczęła rodzić, bała się oddać synka w ręce męża, gdyż ten chciał pokazać syna
wiernym wielbicielom. Wszystko wyszło spod kontroli, ludzie ukradli dziecko i
złamali mu kark. Rozpacz i wściekłość kobiety była zrozumiała. Jednak mąż wciąż
nie chciał, aby fani opuścili dom. Roztrzęsiona matka nie chciała tak dłużej
żyć, więc uciekła do piwnicy i podpaliła dom. Akcja przybiera inny klimat,
bardziej fantastyczny – mężczyzna niesie swoją kobietę, kładzie ją na stole i
wyciąga serce, które miażdży rękami i wyjmuje niezwykły diament. Historia
powtarza się z inną kobietą, a diament symbolizuje jego muzę.
Dziwne dla mnie było to, że to kobieta wyremontowała cały spalony
dom bez niczyjej pomocy, wszystko sama odnowiła, wiedziała jak reagować przy
awariach domu i tym podobne sprawy a mężczyzna był takim „niemotą”, interesował
go jedynie jego prywatny świat i myśli.
Film zdecydowanie trochę psychodeliczny i przesadzony. Nie miało to nic wspólnego z horrorem, raczej zwykły dramat,
trochę fikcyjny.
Komentarze
Prześlij komentarz